Ireneusz Pietrzykowski: stary człowiek i może [WYWIAD]


Trener Stali 21 marca obchodził swoją pierwszą rocznicę pracy w Stalowej Woli

24 marca 2024 Ireneusz Pietrzykowski: stary człowiek i może [WYWIAD]

Ireneusz Pietrzykowski sam o sobie mówi, że jest starym człowiekiem. A przecież ma dopiero 54 lata! Szkoleniowiec Stali Stalowa Wola najpierw w świetnym stylu awansował z klubem z Podkarpacia do 2. ligi, by obecnie plasować się wraz ze „Stalówką” w strefie barażowej. Jak podsumował dwanaście miesięcy pracy przy Hutniczej?


Udostępnij na Udostępnij na

Ireneusz Pietrzykowski to trener dobrze znany w województwie świętokrzyskim. W przeszłości prowadził między innymi drużyny AKS-u 1947 Busko-Zdrój, Granatu Skarżysko-Kamienna, czy Nidy Pińczów. Przed objęciem funkcji pierwszego szkoleniowca Stali prowadził ŁKS Łagów, z którym zakończył rundę jesienną sezonu 2022/2023 na fotelu lidera 3. ligi grupy czwartej. ŁKS wiosną na boiska nie wybiegł, klub ogłosił upadłość. Natomiast Ireneusz Pietrzykowski wszedł na szczyt raz jeszcze – tym razem ze „Stalówką”.

W poniższym wywiadzie porozmawialiśmy z drugim najstarszym szkoleniowcem 2. ligi m.in. o: awansie Stali na szczebel centralny, problemach na początku sezonu, widmie zwolnienia jesienią 2023, pomyśle na grę Stali Stalowa Wola, stawianiu na młodych szkoleniowców oraz o tym, że stary człowiek i może. Zapraszamy!

***

Bartłomiej Majchrzak: Panie trenerze mija rok od momentu objęcia przez pana funkcji trenera Stali Stalowa Wola. Jak ocenia pan te 12 miesięcy?

Ireneusz Pietrzykowski (trener Stali Stalowa Wola): To był bardzo dobry rok. Przychodziłem do Stali w momencie, kiedy po trzech kolejkach rundy wiosennej były dwa remisy, zwycięstwo i punkt straty do Wieczystej Kraków. Przed moim przyjściem do Stali rozmawialiśmy z prezesem. Stwierdziliśmy – „próbujmy”, w piłce wszystko jest możliwe. Wiadomo, Wieczysta była mocna, ale my mogliśmy na nich naciskać. Natomiast nie był to warunek konieczny, by awansować w tamtym sezonie. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że Wieczysta ma bardzo dobry zespół. Pierwszy mecz w Chełmie wygraliśmy 2:0, a tydzień później już mierzyliśmy się z Wieczystą. Super mecz – długo prowadziliśmy 1:0, graliśmy dobrze, straciliśmy bramkę w 97. minucie na 1:1 w ostatniej akcji meczu. Kluczowe było to, co wydarzyło się w 4-5 spotkaniach po meczu z Wieczystą. Wygraliśmy wszystkie te mecze, krakowianie też je wygrali i kluczem było to, że cały czas czuła nasz oddech na plecach. Nie popełniliśmy błędu i oni cały czas czuli oddech. Te mecze wygraliśmy bezpośrednio po Wieczystej: Wisłoka Dębica (1:0), Korona II Kielce (3:1), Avia Świdnik (2:0), Czarni Połaniec (2:1) czy NPK Podhale (1:0). To takie nieoczywiste zwycięstwa, bo w tych meczach wcale nie byliśmy lepszą drużyną. W Nowym Targu długo graliśmy 9 na 11 i potrafiliśmy tam wygrać. W końcu doczekaliśmy się błędu Wieczystej, która zremisowała z Wisłą Sandomierz. Od tego momentu wskoczyliśmy na fotel lidera, a później powiększyliśmy przewagę i dojechaliśmy do końca. To trzymanie dystansu do Wieczystej w początkowej fazie, kiedy przyszedłem, było kluczowe. Nie pozwoliliśmy im na oddech i luz, na co teraz pozwoliła im Avia. My nie pozwoliliśmy im odskoczyć – czekaliśmy na ich błąd i się go doczekaliśmy.

Awans to fantastyczna sprawa. Tym bardziej, że „Stalówka” spędziła w 3. lidze trzy lata, a oczekiwania są dużo większe. Mecz z Wisłą Sandomierz wygrany 7:0 i późniejsza feta na pewno zostaną w mojej pamięci jako coś bardzo przyjemnego. Natomiast 2. liga i jej początek były o tyle trudne, że pierwsze cztery mieliśmy na wyjeździe, bo u nas boisko było poprawiane. Wtedy dwa razy zremisowaliśmy i tyle samo przegraliśmy. Na pewno on wyznaczył, w jaki sposób ten sezon będzie wyglądał. Jeśli chcieliśmy czegoś więcej, to po prostu musieliśmy mozolnie piąć się w górę i punktować. Tak też się stało. Na pewno były trudne momenty, bo wydaje się, że 3-4 spotkania były takie, że przy przegranej mogłem zostać zwolniony. To były mecze z Hutnikiem, Polonią i GKS-em Jastrzębie. Drużyna stanęła wtedy na wysokości zadania i wszystkie te mecze wygraliśmy. Ten sezon powolutku się toczył, a my szliśmy w górę. Wiadomo, punktowo jest wszystko blisko. Teraz nasze miejsce i punkty są przyzwoite. Jesteśmy w strefie barażowej – nad kreską mamy dziewięć punktów przewagi. Oczywiście nic nie jest jeszcze pewne, ale wygląda to całkiem fajnie.

Jesteśmy w strefie barażowej – nad kreską mamy dziewięć punktów przewagi.

Latem mieliśmy też niemałą rewolucję kadrową. Zrobiliśmy kilkanaście transferów. Zostali zawodnicy, którzy grali w pierwszym składzie w 3. lidze. Duże zmiany, a w trakcie okienka odeszli także Mariusz Szuszkiewicz i Tomek Kołbon. Trzeba było definiować zespół na nowo. Ludzie, którzy przyszli, dodali jakości, ale nie byli to oczywiści dla kibica zawodnicy. Nie przychodzili piłkarze z wyższych lig, z wyjątkiem Klisiewicza, Oko i Kościelniaka. Pozostali to gracze z 2. i 3. ligi, więc to było dla kibiców nieoczywiste. Jednak układając kadrę byłem przekonany, że sobie poradzi. Wiedziałem, kogo chcemy wziąć i mając wyskautowanych tych graczy, byłem przekonany, że nam pomogą. Rok świetny, bo od walki o drugą ligę, przez awans, aż po trudności na początku drugiej ligi i strefę barażową na dzisiaj.

Awans ze Stalą do 2. ligi to najmilsze, co spotkało pana w trenerskiej karierze?

To chyba mój szósty awans. Na pewno najbardziej spektakularny i taki, w którym przeżyliśmy fetę na pełnym stadionie. Bez dwóch zdań – to było coś „wow”. Do tego był to najwyższy mój awans, wcześniej do 2. ligi nigdy nie awansowałem. Można więc powiedzieć, że to było coś wielkiego.

Dość długo czekał pan na ten debiut na szczeblu centralnym. Za długo, czy ta szansa przyszła w odpowiednim momencie?

Na pewno za długo. Problem polega na tym, że w regionie świętokrzyskim funkcjonuję trenersko od dwudziestu kilku lat i można powiedzieć, że przez te lata tutaj wygrywałem. Jednak oprócz tego, że ludzie w świętokrzyskim to wiedzieli, to nikt poza tym. U nas jest Korona Kielce w ekstraklasie i później dopiero kluby w 3. i 4. lidze. Te trzecie ligi też nie są specjalnie mocne. Dwukrotnie miałem szansę przeskoczenia na szczebel centralny wygrywając 3. ligę z Granatem Skarżysko-Kamienna, ale odpadliśmy w barażach. Drugi raz na początku wieku przegrałem awans z Buskiem-Zdrój prowadząc GKS Nowiny. Wtedy trzeci poziom rozgrywkowy był 3. ligą, bo mieliśmy 1., 2. i 3. ligę. Prawda jest taka, że nie było powodu, by ktoś się mną zainteresował, bo skąd miał o mnie wiedzieć. Jest chłop w świętokrzyskim, ale po co mamy go wziąć, skoro funkcjonuje na poziomie lokalnym? Dla mnie to jest zrozumiałe.

Słabość województwa też się na to mogła złożyć. Gdybyśmy mieli więcej klubów w wyższych ligach, to może taka szansa by się trafiła. W innych województwach jest tylu lokalnych, dobrych trenerów, że nie ma powodu, by brać kogoś „znikąd”. Tak naprawdę dopiero ŁKS Łagów otworzył dla mnie możliwości. Po awansie pierwszy sezon i solidne utrzymanie. W następnym walka z Siarką Tarnobrzeg o 2. ligę – niestety przegrana. A te pół roku, w trakcie którego byliśmy liderem przed Wieczystą, to było zwieńczenie tej przygody. W Łagowie udało nam się zrobić fajną rzecz z niczego. To otworzyło mi drzwi, bo w czterech województwach było głośno o Łagowie ze względu na sposób pracy, funkcjonowanie, wynik i grę. Tak też pojawiła się propozycja ze Stalowej Woli.

Sezon 2022/2023 był dla pana niejako kolejką górską – najpierw wycofanie się ŁKS-u Łagów, z którym byliście liderami. Potem angaż w Stali, z którą ponownie znalazł się pan na szczycie. Czy z tyłu głowy była myśl, że to mógłby być ŁKS, a nie Stal?

Łagów w tym trzecioligowym momencie miał mimo wszystko lepszy zespół niż Stal. My robiąc awans ze Stalą graliśmy 12-13 zawodnikami. Łagów miał dużo szerszą paletę możliwości. Ale takie jest życie – na to nie mieliśmy wpływu. Była to trudna sytuacja, bo zamykałem ten pogrzeb. Dogrywałem wszystkie odejścia zawodników do innych klubów. Pomagałem prezesowi ze sprawami proceduralnymi i to na pewno było przykre. Później rozpoczął się rozdział „Stalowa Wola” i ten nieoczywisty awans. Dzisiejsza strefa barażowa to jest coś dużego. Po awansie zależało mi przede wszystkim, by utrzymać się na dobrym piłkarskim poziomie i punktować. To byłby prosty kibicowski przekaz – awansował do 2. ligi, ale sobie w niej nie poradził, gdybym został szybko zwolniony. Wiem, jak pracujemy i ja, i sztab. Robimy to dobrze, ale na końcu i tak wyznacznikiem jest wynik. Jeśli nie będziesz punktować, to trudno mówić o dobrej pracy. Zależało mi na tym, żeby pokazać, że dajemy radę i wszystko jest na dobrym poziomie.

Rozmawiałem z kimś po początkowych porażkach – może była to 6. lub 7. kolejka – i powiedziałem, że moim zdaniem drużynę stać na baraże. Dodałem jednak „tylko nie mów o tym dzisiaj nikomu, bo to będzie naprawdę głupio brzmiało” (śmiech). I tak się wydarzyło, abstrahując, że kilkukrotnie było blisko od zwolnienia, to dzisiaj jesteśmy w strefie barażowej.

Miał pan rozmowy z prezesem Stali na temat zwolnienia? Ono było realne?

Nie było żadnego ultimatum. To się jednak czuje, że się „pali”. Jeśli się nie punktuje, jest napięcie wielu środowisk, to jest naturalne. Ja się z tym godzę i nie mam z tym problemu, że trener jest odpowiedzialny za ten wynik. Nie ma tutaj żadnej dyskusji. Wiadomo, że na końcu są najważniejsze punkty. Natomiast dobrze pracując i grając, dajemy sobie większe możliwości, żeby te punkty do nas przyszły.

Pana poprzednik stracił pracę po trzech kolejkach rundy. O 3. lidze mówi się, że jest to najtrudniejsza liga do awansu. Chętnych wielu, a miejsce tylko jedno. Pan przejął zespół w trakcie rundy, bez możliwości przepracowania okresu przygotowawczego, zrobienia transferów… Czy to było dużym utrudnieniem?

Bez wątpienia. Po pierwsze jest kwestia personalna. Każdy buduje zespół według swojego pomysłu. Po drugie nie masz wpływu na to, w jaki sposób przepracowali ten okres przygotowawczy. Jeśli mówimy o tym, czy jest to trudne, to wydaje się, że tak. Kiedyś przeczytałem takie bardzo fajne zdanie, którego się trzymam: „Jeżeli przejmujesz zespół w trakcie sezonu lub rundy, to bierzesz za niego odpowiedzialność i nie ma już miejsca na żale”. To byś zrobił inaczej, to zawalił poprzednik, to jest złe czy nie do końca takie, jakie byś chciał. Nie musisz brać tego zespołu, bo nikt nie przystawia ci pistoletu do głowy. Wtedy nie masz takiego problemu. Jeśli bierzesz zespół to widzisz, jaki on jest i bierzesz za niego odpowiedzialność. Dostałem propozycję, przyjąłem propozycję i od tego momentu zespół jest mój i biorę za niego odpowiedzialność – za to co było przed oraz za to, co dopiero będzie.

W jednym z wywiadów dla podkarpackie.live powiedział pan, że prezes chciałby, żeby pan był Fergusonem Stali Stalowa Wola. Z tej rozmowy wyczytałem też, że jest pan menedżerem w stylu angielskim. Nie tylko prowadzi zespół, ale także negocjuje z klubami i zawodnikami. Nie chcę pytać o to, jak te rozmowy wyglądają, tylko z nieco innej strony. Dużo czasu dziennie poświęca pan na pracę?

Prezes chciał, żebym był Fergusonem Stalowej Woli, ale tam po przecinku jest „pod warunkiem, że będę wygrywał mecze” (śmiech). Jeśli chodzi o to, czy dużo pracuję, to pewnie tak. Ja lubię pracować i nie mam żadnego problemu z tym, że trzeba zrobić coś, co teoretycznie jest poza moimi obowiązkami. Jeśli chodzi o to, co dzieje się w klubie, to angażuję się w wiele segmentów. Pomagam tam, gdzie coś umiem albo jest coś do zrobienia. To zupełnie nie jest problem.

Prezes chciał, żebym był Fergusonem Stalowej Woli, ale tam po przecinku jest „pod warunkiem, że będę wygrywał mecze” (śmiech).

Natomiast jeśli chodzi o sprawy związane z transferami, to negocjuję z zawodnikami, agentami, czy z klubami. Na końcu to prezes aprobuje, czy bierzemy takiego zawodnika czy nie. Dostaje on już takiego wynegocjowanego gotowca. Wydaje mi się, że jest to o tyle lepsze, że zawodnik wie wtedy, że trener go chce i jest mu potrzebny. Piłkarzowi jest się wtedy łatwiej zdecydować. Zupełnie inaczej jest, jak trener dostaje zawodnika X na treningu, a rozmowy toczą się poza nim. Nie wiadomo wtedy, czy ten piłkarz pasuje mu do jego grania, czy może nie wolałby kogoś innego. A tak jest to czytelne. Zawodnik dostaje sygnał: chcę cię, znam cię i chcę, żebyś mi pomógł. Po drugie, wydaje mi się, że mam większy ogląd rynku co do cen i wartości na rynku transferowym. To też jest pomoc dla klubu, bo wydaje mi się, że ta wiedza rynkowa jest ważna w tym momencie. Po trzecie, zdanie, któremu hołduje od wielu lat: „Jeśli masz ginąć, to za swoje błędy, a nie za czyjeś”. Jeśli chcę jakiś ludzi i popełnię błąd, to wiem, że jest to tylko moja wina.

Zgadzam się z panem. Bierze pan zawodników, których widzi pan w składzie i bierze pan odpowiedzialność za ten proces. Wydaje się to proste. Tym bardziej, że w szatni jest dwudziestu kilku piłkarzy, nad którymi trzeba zapanować. Teraz jest moda na młodych trenerów. Jednak jak spojrzymy na statystykę wieku szkoleniowców w 2. lidze, to jest pan drugim najstarszym trenerem. Jak pan ocenia ten trend? Z jednej strony ma pan doświadczenie nie tylko trenerskie, ale także to życiowe, które też jest niezwykle przydatne do bycia liderem w szatni, gdzie dość różne charaktery się przecinają.

Dokładnie. Co do tego, że jest coraz więcej młodych pierwszych trenerów i coraz więcej młodych ludzi w piłce na wysokim poziomie, to moim zdaniem jest to bardzo dobre. Natomiast jeśli chodzi o doświadczenie, o to, że starszy człowiek więcej widział, przeżył kryzysy – mówię tu nie tylko o piłce, ale generalnie o życiu – to doświadczenie po prostu pomaga w wielu sytuacjach. Młodzi trenerzy dodają jakości, bo co by nie powiedzieć, to w tej chwili szkolenie trenerów i ten trend stawiania na coraz większą jakość, to zasługa między innymi młodych trenerów. Z drugiej strony, wrzucanie ich na tak głęboką wodę jest jakimś problemem, bo to doświadczenie, o którym powiedziałem wcześniej, jest bardzo ważne. Niedawno odbyłem właśnie dyskusję o tym, o co pan pyta. Młody trener musi przegrać mecze, musi mieć sytuacje kryzysowe i mieć te trudności. Pytanie, jak on sobie z takimi rzeczami poradzi? Ktoś doświadczony będzie miał szansę na lepsze zarządzanie takimi sytuacjami.

Wydaje mi się, że jeśli dzisiaj jesteś pierwszym trenerem, to kompetencje miękkie są kluczem do tego, żeby zarządzać szatnią. Na szczeblu centralnym nie ma możliwości, żeby uchował się trener, który jest słaby pod kątem kompetencji twardych. Wszyscy jesteśmy w takich widełkach, gdzie widać naszą jakość. Jedni pracują lepiej, inni nieco gorzej, ale generalnie jakość jest widoczna. To właśnie te umiejętności zarządzania grupą dwudziestu kilku piłkarzy w szatni. Każdy z nich chce grać, każdy ma indywidualne dążenia i trzeba tak tym zarządzić, żeby byli „pod prądem” i cały czas mocno pracowali. Jest takie powiedzenie, że najlepszy trener to ten, który mnie wystawia. (śmiech). Nie ma znaczenia, czy jest dobry. Jak mnie wystawia, to jest dla mnie najlepszym trenerem. Do tego dochodzi kwestia radzenia sobie z presją. Często trybuny są trudne, a do tego dochodzi zarząd, sponsorzy i ludzie dookoła klubu. Tych zależności są setki i młody człowiek dopiero się tego uczy. To jest OK. Może sobie przecież poradzić. Po prostu temu, który ma już doświadczenie, będzie łatwiej.

U nas początek ligi był trudny i „paliło” się w Stalowej Woli z tygodnia na tydzień. Pamiętam, że jeden z zawodników w trudnym momencie zdziwił się: „trener zawsze taki uśmiechnięty, wszyscy w napięciu, a pan zawsze pozytywny”. Ten pierwszy trener musi dać wszystkim dookoła dobry przykład. Przekaz do szatni był taki, że dobrze pracujemy i za chwilę przyjdą zwycięstwa. Zawodnicy bardzo dobrze to przyjmowali, sztab szkoleniowy także. Wracając do fali młodych ludzi w piłce, to jest rewelacyjna sprawa. Dodają jakości do trenowania, a nasi zawodnicy stają się lepsi. Natomiast do bycia pierwszym trenerem w mojej ocenie potrzeba jeszcze czegoś więcej. Ta 2. liga może być w wielu przypadkach fajnym doświadczeniem. Kilku się utopi, bo już ten sezon pokazał i ich nie ma. Kilku walczy, a ktoś pójdzie w górę. Globalnie – dobry trend. Ale cieszę się, że jeden stary człowiek może być wyjątkiem i dawać sobie z tym radę. (śmiech)

Wspominał pan o tym, że początki w 2. lidze łatwe nie były. Nie było punktów, było za to wiele zamieszania. Mnie z początku sezonu ze Stalą Stalowa Wola kojarzy się jeden mecz – ten w Siedlcach z Pogonią. Grając o dwóch piłkarzy więcej, przegraliście to spotkanie. To był największy koszmar w trakcie tych 12 miesięcy?

To była trudna sytuacja. Kilka tygodni wcześniej taki sam mecz wygraliśmy z Podhalem Nowy Targ, tylko wtedy to my graliśmy w dziewięciu. To było coś! Tutaj po prostu wstyd. Ten mecz jest przywoływany do dzisiaj. Na pewno trudny moment. To był drugi mecz sezonu i idealna sytuacja, by zapunktować. A tak trochę zakopywaliśmy się mentalnie. Z drugiej strony – doświadczenie. Mamy sytuację, z której wyszliśmy. Po tym meczu zrobiliśmy zmiany personalne. Ten mecz utwierdził nas w przekonaniu, gdzie potrzebujemy wzmocnień. Nie chciałbym jeszcze raz przeżyć takiego meczu, ale być może było to po coś. Ten mecz spowodował, że wyciągnęliśmy z niego coś, co było nam być może potrzebne. Może zrobilibyśmy to bez tego meczu.

Graliście też mecz z Chojniczanką. Przyniósł on Stali przełamanie, ale także chyba najważniejszą konferencję w tym sezonie. Zaczął pan ją od słów: „90 minut od zwolnienia. Beniaminek: 4 mecze na wyjeździe, 2 remisy, 2 przegrane (…) Środowisko chciało zmian, podważano transfery, sytuacje w szatni”. Stalowa wola żyje piłką nożną mocniej niż mogłoby się wydawać? Trudno jest być trenerem Stali?

Wie pan co, to nie jest kwestia trudności. Jak chcesz być trenerem na wysokim poziomie, to sobie musisz z tym poradzić. Nie ma sensu rozpatrywać, gdzie jest trudniej, a gdzie łatwiej. Idę do sklepu, jestem gdzieś w mieście to ludzie podchodzą, pytają. Widać, że to miasto po prostu bardzo żyje klubem i to jest super. Na swoim stadionie te mecze są w genialnej oprawie przy fantastycznym dopingu. Stadion niesie zespół i są to pozytywne rzeczy. A jeśli w momencie, kiedy pojawiają się porażki i jest trudniej… Życie. Tak jak powiedziałem, jeżeli chcesz być trenerem na wysokim poziomie, to z każdą presją musisz sobie poradzić. Wiem, jak pracujemy ze sztabem. Wiem, ile dają z siebie zawodnicy i jeżeli wszystkie decyzje podjąłem w mojej głowie, które są lepsze dla zespołu, to fakt, że ktoś uważa inaczej, bo akurat przegraliśmy i ma jakieś personalne zarzuty, to trudno. Z tym zawsze trzeba sobie poradzić. Najlepszym antidotum na takie rzeczy są trzy punkty w następnym meczu.

Kibice kierują się częściej emocjami niż faktami, a jak pana słucham na konferencjach, czy czytam różne wypowiedzi, to pan perfekcyjnie radzi sobie z tymi zarzutami. Chociażby na konferencji prasowej po meczu z Wisłą Puławy ze spokojem wyjaśniał pan kibica. Widzę, że w Stalowej Woli ta atmosfera i chęć sukcesów się wzmogła po wiośnie w 3. lidze, gdzie przegrał pan tylko raz.

Wracamy do tego, o czym mówiłem. Po prostu jak jesteś pierwszym trenerem, to jesteś twarzą całego projektu. Tak jak ciebie widzą, tak później widzą wszystko dokoła. Wobec zawodników, sztabu czy prezesów musisz trzymać ciśnienie, to w takich sytuacjach również. Ja opowiadam o rzeczywistości, o tym, jak jest. Nie szukam rzeczy nieprawdziwych, nie koloryzuję. Mówię o tym, jak funkcjonujemy. Wracamy ponownie do tego doświadczenia. Człowiek, który już ma trochę więcej lat i coś przeżył, będzie miał łatwiej, żeby odpowiednio się zachować i wytrzymać presję. Nawet po meczu z Wisłą mieliśmy z trenerem Raczyńskim polemikę i zwróciłem mu uwagę na te rzeczy. Z trenerem się znamy od wielu lat i nawet po konferencji porozmawialiśmy o trzymaniu ciśnienia, presji. Tym bardziej, że mają dobry zespół, który ma szansę się utrzymać. Te didaskalia w stronę kibiców, sędziów na pewno nie pomagają. Można budować syndrom „oblężonej twierdzy”, ale nie zawsze daje to dobry efekt. Nie pan pierwszy podnosi ten temat. Czy to rozmawiam z kibicami, dziennikarzami czy piszę coś na Twitterze, to ta kwestia trzymania ciśnienia często jest wspominana. Mimo wszystko wciąż rozmawiamy mało o tym, jak gramy.

I właśnie o tej grze chciałbym teraz też porozmawiać. Mówiliśmy o tych nieco gorszych momentach w 2. lidze. Wspominał pan o meczach w trzeciej lidze chociażby z Wisłą Sandomierz. Który mecz był pana zdaniem najlepszym, najważniejszym spotkaniem Stali Stalowa Wola w 2. lidze?

Zacznijmy od najważniejszego. To był ten domowy z Chojniczanką Chojnice, wygrany 5:2 po czterech wyjazdowych meczach. Radość po bramce Adama Imieli na 1:0, kiedy przybiegł do ławki i wszyscy razem się cieszyliśmy, to fajna emocja. Nawet teraz, jak o tym opowiadam, to mam gęsią skórkę. To jest coś, co zostanie ze mną na zawsze. Jeśli chodzi o jakość gry, to pierwsza połowa z Kaliszem była najbardziej jakościowa z naszej strony. Te pierwsze 45 minut z KKS-em było najlepsze. Paradoksalnie, bo było wtedy 0:1.

Start wiosny zalicza pan do udanych? Wygrane ze Stomilem, ŁKS-em II, remisy z Chojniczanką i Wisłą. 8 na 15 punktów, 6 lokata w tabeli. Spokojne rozpędzanie się przed dalszą częścią wiosny?

Jakby licząc całą wiosnę, czyli dwa mecze dograne zimą, to mamy jeszcze sześć punktów więcej. Jeśli jednak patrzymy na ten rok, to start na pewno dobry. 2 zwycięstwa, 1 remis. Teraz w 2 meczach u siebie na pewno apetyty były dużo większe. Liczyliśmy na więcej – jest tylko 1 punkt, więc niedosyt jest. Patrząc na to, w jaki sposób gramy, można być dobrej myśli. Zimą bardzo dużo pracowaliśmy nad budowaniem akcji. Trener Maciej Jarosz uwielbia atakować i korzystamy z wielu jego pomysłów. Składając to z moim racjonalizmem, daje to fajną mieszanką, bo na pewno zespół ma teraz przełożoną „wajchę” na granie w piłkę połączonym ze solidnym bronieniem. Dużo pracowaliśmy nad fazą z piłką. Myślę, że widać tego efekty. Bardzo dobrze biegamy, a to zasługa trenera przygotowania motorycznego Pawła Żmudy. Chciałbym podkreślić, że cały sztab, z którym współpracujemy w Stali, mamy na naprawdę wysokim poziomie.

Zdecydowanie. Oglądałem mecze ze Stomilem, KKS-em i Wisłą i jako widz byłem zaskakiwany rozwiązaniami w ataku. Różnorodność jest widoczna.

Usłyszałem kiedyś fajne zdanie w kulisach meczu tworzonych przez Hutnika Kraków. Któryś zawodników powiedział, że jesteśmy apozycyjni. To tak naprawdę klucz do tego, żeby zaskoczyć przeciwnika. Mamy bardzo dużo rotacji i zmian miejsca. Szukamy przestrzeni, tworzymy przewagi… Staramy się, żeby ta faza z piłką była bardzo różnorodna. Teraz jest nam bliżej do 3-4-3, ale nie wykluczamy innych systemów. W poprzedniej rundzie graliśmy 3-4-3, 4-3-3, 4-4-2 czy 3-5-2. Tak naprawdę zmienialiśmy te systemy z meczu na mecz. Staramy się, żeby świadomość zawodników była jak największa. Przygotowanie do meczu wygląda tak, że oglądamy weekendowo przeciwnika. W poniedziałek jest w sztabie burza mózgów, w jakim systemie chcemy grać przeciwko rywalowi. Wybieramy wstępne personalia, a następnie środki treningowe pod system, w którym gramy i pod przeciwnika. Staramy się napisać scenariusze tak, żeby zawodnik miał łatwiej. Oczywiście, przeciwnik też może zaskoczyć i zrobić coś innego. Mecz może się tak ułożyć, że te scenariusze nam nie wchodzą. Jednak co do idei, jeśli trenujesz cały tydzień tak, żeby zawodnik czuł się komfortowo w trakcie meczu, to jemu jest łatwiej. To jest dla nas ważne.

W defensywie staramy się być mocno zorganizowani, żeby te role były mocno rozpisane i było to powtarzalne. Tutaj nie chcemy improwizować. W ataku dajemy treningowo szereg rozwiązań, szczególnie w 2 i 3 tercji i to zawodnicy mają podejmować decyzję. Tam to już ich robota.

Ta wymienność jest widoczna, do tego w ostatnich meczach zauważyłem, że niemal każda zmiana, którą pan przeprowadza daje ogromną korzyść dla drużyny. Piłkarze, którzy wchodzą z ławki od pierwszej minuty, są wartością dodaną i głównymi bohaterami na boisku. To pokazuje siłę składu Stali?

Kadra jest bardzo wyrównana. Myślę, że tak realnie rzecz biorąc, to bez bramkarzy mamy 18-19 zawodników, z których każdy może wejść na boisko, zagrać mecz, a my nie będziemy słabsi jakościowo. To jest bonus. Z drugiej strony, to jest następna trudność. W takiej sytuacji, przy tych rotacjach i „trzymaniu pod prądem” mam w szatni „niezadowolonych” z 15 graczy, bo nie rotują na 2-4 pozycjach, a reszta jest w rotacji. W jednym tygodniu są na mnie źli ci, a w innym ci drudzy (śmiech). Tutaj przydaje się ta umiejętność rozmowy i otwartości, żeby zawodnik wiedział, dlaczego tak się dzieje. Rolą moją i sztabu jest sprawiedliwe zarządzanie zawodnikami i takie ich przygotowanie, by byli gotowi, kiedy są potrzebni.

Pójdę w swoim pytaniu o krok dalej. Czy ta drużyna jest gotowa na 1. ligę?

Powoli. Jesteśmy w 2. lidze i myślę, że to, co zawsze powtarzamy, że liczy się najbliższy mecz, jest bardzo dobrą rzeczą. Nie ma co dzisiaj opowiadać, czy będzie tak, czy tak. Na razie patrzymy na każdy najbliższy mecz. Tak jak na konferencji po meczu z Wisłą powiedziałem, od jakiegoś czasu to hasło „Chcemy więcej” jest obowiązującym w szatni. Jednak absolutnie nie ma ani we mnie, ani w żadnym z chłopaków buńczuczności, jak to będziemy wygrywać i awansować. Staramy się wygrać najbliższy mecz i może wtedy to „chcemy więcej” będzie bardzo fajne.

Stali w 1. lidze nie było 14 lat, więc kibice, gdy widzą zespół w strefie barażowej, to być może planują terminarz wyjazdów nieco inny niż w tym sezonie. Rozumiem spokój, który od pana bije. Wielu już na tych zapewnieniach „walczymy o awans” się przejechało. A jak – na kanwie tych kilku spotkań wiosennych – oceniłby pan zimowe nabytki? Miałem wrażenie, że Wojtek Muzyk w pierwszych minutach meczu z KKS-em był nieco zestresowany i nerwowy w swoich poczynaniach. Potem grał już naprawdę dobrze. Do tego Patryk Zaucha i Sebastian Strózik od początku są podstawowymi graczami Stali.

Jeśli chodzi o Wojtka, to dość długo nie grał, pewnie jest to jakimś powodem tej nerwowości. To jest jednak bardzo dobry bramkarz. Jego historia i to, gdzie występował, a przede wszystkim jak bronił i jak się prezentuje na treningach, pokazują, że jest to fachowiec. Ja nie mam wobec niego żadnego znaku zapytania. Zaucha i Strózik to zawodnicy, którzy wypełnili nam pozycje, gdzie mieliśmy problemy. Obaj wydają się zawodnikami, którzy nam pomogą.

W weekend mecz z Hutnikiem Kraków. Patrząc na terminarz i formę poszczególnych ekip – wiadomo w każdym meczu walczymy o trzy – ale czy czasem ten mecz z Hutnikiem nie ma takiego dodatkowego wymiaru i znaczenia? Jednak jest to jeden z głównych konkurent do awansu, a patrząc na wasz terminarz, to już takich meczy z czołówką wiele nie macie.

Od tyłu zaczynając, powtórzę, że w tej lidze każdy mecz to osobna historia. Takie zdanie popełniłem kiedyś, że to jest liga takich samych drużyn. Tutaj nie ma co myśleć o tym, że gramy z drużyną ze strefy barażowej, a za chwilę będziemy grać z Sandecją, która jest w strefie spadkowej. Ja się wcale nie spodziewam łatwiejszego meczu z Sandecją, a trudniejszego z Hutnikiem. Poziom trudności będzie dokładnie taki sam. Natomiast sam mecz z Hutnikiem może sprawić, że będziemy mieć nad nimi pewien handicap. Teraz tak to wygląda, że jesteśmy blisko siebie w tabeli, a wygrana może sprawić, że będziemy w lepszej sytuacji.

Od tyłu zaczynając, powtórzę, że w tej lidze każdy mecz to osobna historia. Takie zdanie popełniłem kiedyś, że to jest liga takich samych drużyn.

Jeszcze wracając do tej ligi takich samych drużyn. Czasami analizując spotkania, zadajemy sobie pytanie, kogo z drużyny rywali chcielibyśmy mieć u siebie. To jest zwykle jeden, może dwóch zawodników, ale nie są oni zero-jedynkowo lepsi od naszych graczy. Wszyscy są na podobnym poziomie. Może lepszy jakościowo zespół ma Kotwica Kołobrzeg, ale ona też nie potrafi wygrywać seryjnie. Każdy mecz w tej lidze jest osobnym odcinkiem, który może zakończyć się naprawdę różnym wynikiem. Pierwsza Kotwica grała ostatnio z ostatnią Olimpią Grudziądz i był tam remis ze wskazaniem na Olimpię. To pokazuje, jaka ta liga jest.

Liga tych drużyn, w których można znaleźć poszczególne perełki. W Stalowej Woli taką perełką jest Bartosz Pioterczak – pana „dziecko” w Stali. To piłkarz z największym potencjałem sprzedażowym w kadrze?

Tak, na pewno. Epizody w reprezentacji Polski już ma. Rocznik 2006, młody piłkarz, a umiejętności pozwalają twierdzić, że będzie grać na bardzo wysokim poziomie. Mam go na co dzień w treningu i jestem przekonany, że Bartek na ten poziom powinien wskoczyć i grać.

Panie trenerze, tak na zakończenie: jakie jest pana największe trenerskie marzenie?

Na dziś – awansować ze Stalą do 1. ligi. Na pojutrze – nie wiem (śmiech). Patrzę na piłkę dość krótkoterminowo, bo nie da się niczego zaplanować na więcej niż pół roku do przodu, dlatego też skupiam się na tym, co dzisiaj mam do realizacji. Z prezesem jestem umówiony, że w drugiej połowie kwietnia będziemy rozmawiać o tym, co z moim kontraktem i kontraktami członków sztabu. Może zostanę tym Alexem Fergusonem Stali Stalowa Wola. Jeśli tylko będę wygrywać (śmiech).

Ze zdrowiem już wszystko w porządku? W przerwie zimowej miał pan zabieg.

Tak, już wszystko w porządku. Mam wymienione biodro, rehabilituję się. Zabieg nie jest trudny, ale dość długo dochodzi się do siebie.

Panie trenerze rok w Stali minął. Życzę spełnienia założonych celów i świętowania kolejnych rocznic w podobnej atmosferze, jak teraz.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze